Cross po Zielonym Lesie, podsumowania, plany?

Oj cienko mi idzie to pisanie, cienko tudzież ciężko ? 

 

Opadła mnie jakaś niemoc i melankolija jesienna.  A i jak zwykle sporo się wokół dzieje, ale już chyba powoli to całe zamieszanie olewać zaczynam, co mnie cieszy wielce. Natomiast czasu dalej mi brakuje, w efekcie czego ta notka pisała się dobry miesiąc.

 

Cross

 

Cross po Zielonym Lesie to taka mała fanaberia,  na którą namówiła mnie moja biegowa Partnerka. I na całe szczęście dałem się namówić, bo to pomogło mi przełamać deprechę po Ultrakotlinie. Bo zabawa była przednia. Piekna, typowo crossowa trasa. Dookoła masa znajomych. Przepiękny, słoneczny dzień. Las dookoła. Czego chcieć więcej…

fot.: Marcin Mondorowicz

Do tego jeszcze poszło mi całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że w nogach miałem jeszcze kilometry z Ultrakotliny. 11, 5 km ze średnią 6:31 postrzegam jako całkiem mocny trening, bo po drodze było parę naprawdę fajnych górek i podejść. Polecam Wam ten bieg. Blisko, świetnie zorganizowany, przepiękna trasa. W pakiecie fajna koszulka i czapka, na mecie dobre jedzonko. I losowanie nagród 😉 A możliwość spotkania masy znajomych i przyjaciół po prostu bezcenna. Bieg, który ładuje akumulatory…

Po Crossie miało być roztrenowanie, a po nim ostry start w nowy sezon.

 

Roztrenowanie wyszło dobrze, nowy start trochę mniej. Plany popsuła angina, której skutki odczuwam po części do dzisiaj, bo przy szybszych treningach potrafi mnie gardło poddusić. Dlatego też sporą część treningów przeniosłem na bieżnię mechaniczną. Drugim powodem jest AS, czyli afrykański pomór świń. Choroba przeniosła się w Lubuskie, co poskutkowało zakazem wstępu do lasu. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej zaczynam się obawiać. W zależności od wersji zakaz potrwa pomiędzy 3 a 6 miesięcy. Od znalezienia ostatniego martwego dzika… Czyli w zasadzie nie wiem nic. Przez 2-3 miesiące mogę robić szybkość na bieżni, ale potem muszę pójść w góry, trenować pod Rzeźnika. A poza tym bez gór i lasu się uduszę… 

 

Ale wracając do anginy: koniec końców odpuściła. A pierwszy mocniejszy trening udało zrobić się w Barcelonie 🙂

 

Chociaż wyjazd firmowy był raczej mało sportowy, a mocno rozrywkowy to udało się z hotelem. Spaliśmy w pobliżu Camp Nou, a to oznaczało bliskość całkiem sporych wzgórz, z których miałem widok na całą Barcelonę. I to był chyba taki pierwszy promyczek słońca w wychodzeniu z choróbska 😉

Co dalej? Koniec roku to okres podsumowań…

I wypada krótko ten rok podsumować. Co mnie przede wszystkim zdziwiło, to statystyki. Liczby są nieubłagane, a ostatnie lata pokazywały progres w ilości kilometrów średnio rzędu 80 km więcej co roku. Teraz o dziwo będzie coś koło 300 kilometrów więcej niż w roku ubiegłym. Nawet biorąc pod uwagę roztrenowanie i anginę to świetny wynik. Tym bardziej, że to kilometry w pełni wynikające z planu treningowego, a nie po prostu wyklepane. Widzę to po wzniesieniach, pod które wbiega mi się dużo luźniej. I po tempie biegu OWB1. Z miesiąca na miesiąc rośnie tempo, a jednocześnie maleje tętno potrzebne do jego utrzymania. Tętno spoczynkowe kręci się w okolicach 41 uderzeń i chyba już niższe nie będzie. Baza się robi, a to dobrze wróży na przyszłość. Chyba…

 

I piszę to pod kątem planów, bo te są ambitne.

 

A w zasadzie jeden. Cel główny na 2020 to Bieg Rzeźnika.

 

I na nim jedynie pragnę się skupić. Startów będzie mało, i każdy z nich będzie jedynie dłuższym treningiem. Tym bardziej, że muszę dogonić z formą moją biegową Partnerkę 😉

 

A w planie:

  • Luty 2020 Maraton Rudawy
  • Także w lutym wielka jak na razie Niewiadoma, czyli zielonogórski Ultramaraton Nowe Granice, którego formuła musi ulec zmianie ze względu na zakaz wstępu do lasu
  • Marzec Cross Żagański, czyli testowe 10 kilometrów na początek sezonu
  • W kwietniu przypuszczalnie półmaraton Przytok, tym razem nie jako zając, ale również treningowo.

 

A potem już Rzeźnik 🙂

 

Po drodze mam nadzieję raz – dwa razy w miesiącu wyskoczyć w Karkonosze, i ostro trenować. Czekają mnie też inwestycję w sprzęt, przede wszystkim buty ale i trochę ciuchów. Izo i takie tam też się pewnie przydadzą. Pytanie więc: nie chce jakaś dobra dusza wspomóc raczkującego ultrasa drobnymi lub też i grubszymi kwotami? W zamian oferuję stosowną reklamę, logo na koszulkach, stronie, wdzięczność dozgonną i  pełne zaangażowanie.

 

Została już tylko jedna ważna sprawa: waga.

Jest plan na decydujące starcie. Otóż z dobrym kompanem biegowym, lekko cięższym ode mnie założyliśmy się o poważną flachę, który z nas procentowo schudnie najwięcej. Będą dwa etapy, do pierwszego kwietnia, i pierwszego czerwca. Więc zasadniczo chyba dwie flachy, ale trzeba doprecyzować 😉 I przekonany jestem święcie, że widmo utraty flachy, ale przed wszystkim przegranej zadziała na mnie jak najlepszy bicz.

I tym optymistycznym akcentem zakończę 😉
Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *