Tak się trochę zastanawiałem nad tym tytułem.
Teoretycznie lepiej by było napisać: dobry trening to ciężki trening. Ale to wiadomo 😉
A trening sobotni był po prostu zły. W planie było pi razy oko 20 kilometrów po zielonogórskich lasach, raczej płasko. Czyli łatwo, luźno i przyjemnie.
Rano miałem lenia. Nocka przespana chyba aż za dobrze, bo ruszyłem późno, przed 10-tą. Pobiegłem po kłótni z Małżonką, hormony grają 😉 Teoretycznie po tym powinieniem mieć dodatkowy dopalacz 😉 Początek wolny, od razu czułem że noga nie podaje. Potem zaczęła mi się spinać prawa łydka, przez którą już ostatnio musiałem przerwać trening. Do tego doszło napieprzające z góry słońce. W zasadzie nic mi nie pasowało 😉
Z nogą walczyłem z dobre 5 kilometrów. Rozciągałem, masowałem, kombinowałem z rozluźnieniem sznurówek. W międzyczasie odkryłem, że w nerwach zapomniałem wgrać do garmina przygotowanego na ten dzień tracka. Kolejny kiks.
Po 5tym kilometrze zacząłem trochę odżywać, bo zaczęło być z górki. Noga się rozgrzała i przestała dolegać. Słońce prażyło coraz mocniej, czuć było to nawet w lesie. I powiem Wam – zrobił się z tego naprawdę dobry trening. Byłem wykończony, czułem się źle. Byłem zdemotywowany, znudzony, wewnętrznie marudzący. Było mi gorąco, a koło 14tego kilometra wiedziałem już, że nie wystarczy mi wody do końca treningu. I to właśnie było to – najlepszy trening.
Musiałem zwalczyć całą masę kryzysów, przełamać siebie.
Musiałem walczyć ze sobą o każdy kilometr trasy. Pod koniec czułem już początki odwodnienia, i testowałem, co ochłodzi mnie lepiej – wzięcie łyka wody czy skropienie nią łysej glacy 😉 Niesamowicie cenne doświadczenie – wiem, że na następny trening wezmę sobie bukłak z izo i flaska z czystą wodą, właśnie po to, żeby się nią polewać. No i czapkę lub chustę, żeby powstrzymać parowanie.
I tak noga za nogą dotrulałem się do domu.
Generalnie cały ten trening to taka metafora trochę dołu, w którym się ostatnio znajduję. Waga stanęła i stoi, a na pewno chudszy znosiłbym lepiej upał. Ale jak ma spadać, skoro namiętnie zażeram stresy, którymi wypełnione jest ostatnio moje życie. A nie zanosi się na poprawę. Nogi zmęczone, ale na to raczej mam wyjaśnienie – ostatnio zwiększamy razem z Olgą kilometry pod kątem treningu do październikowej Ultrakotliny. A całość osłabienia zrzucam na karb upału – dzisiejsze rozbieganie pokazało, że momenty, które biegłem na otwartej przestrzeni, tam gdzie mocno operowało słońce były dużo wolniejsze. Jak wampir – wychodząc na słońce usychałem 😉
Ale po to dotyka się dna, żeby się od niego odbić.
I ten trening sobotni, kiedy nic mi nie szło i nic się nie układało, pokazał mi że jest we mnie siła. I czas się zacząć odbijać od dna…
Tu ciekwy artykuł nt termoregulacji:
https://bieganie.pl/?show=1&cat=24&id=6409
dzięki wielkie. Upał to moja pięta achillesowa, ale też z treningu na trening jest lepiej. Wczoraj już tempo było lepsze, chociaż warunki iście tropikalne 😉
Gratuluję wygranej walki:)
“No i czapkę lub chustę, żeby powstrzymać parowanie”
Parowanie potu z powierzchni skóry to najbardziej wydajne chłodzenie. Po to właśnie na skórze pojawia się pot, aby odparował, skóra schłodziła a wraz z nią drobne naczynka krwionośne pod spodem. Schłodzona krew wraca do wnętrza ciała i tam znów się nagrzewa, odbierając ciepło z organów:)