Oczywiście musiałem spieprzyć.
Odpadłem. Nie ma coś się tłumaczyć stresami, pocovidowymi jazdami i obcymi cywilizacjami 😉
Coś tam spadło na wadze, ale totalnie przypadkowo rzekłbym. Zjechało 1,5 kg i 2 centymetry w pasie. Ludzie, którzy mnie rzadko widują twierdzą, że coś widać. Natomiast zdecydowanie trzeba przyznać, że plan był inny, dałem dupy.
Ale te 2 miesiące jednak mi coś dały.
Z jednej strony mógłbym to to określić jako jednostajne staczanie się, bezowocną walkę z samym sobą. Z drugie zaś uczyłem się, walczyłem, rozmawiałem z ludźmi. No właśnie, Ludzie. Kolejny raz mam wrażenie że los stawia na mojej drodze odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie.
Bogdan – człowiek, który z biegowego kompana stał się trenerem. Ironman, zawodnicza przeszłość, doświadczenie i spokój.
Ola, Damian, Mariusz – trzon biegowego, nieformalnego klubu “Albo grubo, albo wcale” 😉 wspierają, wyśmiewają, motywują. Są po prostu 🙂
Marcin – Człowiek – energia. Bezkompromisowy i wyrazisty. Dobry towarzysz biegowego powrotu do żywych.
Last but not least: Dawid i Marek. Loża szyderców 😉 Spotykamy się rzadziej, niż chcielibyśmy, ale takie życie 😉
Wracam. Raporty będą. Plany pomimo bezsensownego czasu są. I w końcu cieszę się bieganiem 🙂
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz