Sudecka Setka 2017…

Sudecka Setka 2017…  czyli nocny ultramaraton górski kontra proza życia 😉
Dochodzę do siebie.

Skończył się czas taperingu przed zawodami, w którym z lubością oddawałem się słodkiemu nieróbstwu, nicnierobieniu, opierdzielaniu się, czy jak tam nazwiemy aktywną regenerację 😉 To jest zresztą mój ulubiony dowcip: ja się nie opierd@lam, ja się regeneruję 😉 😀 Teraz trzeba powrócić do rzeczywistości, w której w domu po powrocie z pracy nie czeka kanapa, pilot i drzemka, ale obowiązki, praca przy domu, codzienny kierat, i nie mam tu wcale na myśli pewnego biegu…

Ale jakże znowu wdrożyć się w codzienność, kiedy w głowie kołowrót obrazów z nocy z piątku na sobotę…

Jest wiele relacji z Sudeckiej Setki. Ciężko będzie im dorównać, ale jako początkujący bloger – grafoman z dziką rozkoszą postaram się ująć w słowa, co mi w duszy gra.

Sudecka Setka to solidny i życzliwy gospodarz.

Doświadczony, stateczny, w końcu w tym roku to już 29 edycja tego biegu, startującego z najwyżej położonego rynku w Boguszowie – Gorcach. Gospodarz, który przyjmie Cię serdecznie, zaoferuje piękną trasę, życzliwość organizatorów i wolontariuszy, porządną zabawę – słowem wydarzenie, w którym oprócz Ciebie weźmie udział całe miasteczko. To gospodarz, do którego chętnie wracasz, bo wiesz, że będziesz zawsze ciepło przyjęty.

To moja trzecia z kolei wizyta w Boguszowie. Dwa lata temu z pełną premedytacją zakończyłem zabawę w Grzędach – na 72 kilometrze, który jest jednocześnie oficjalnym skrótem na dystansie 100 km, pozwalając również oficjalnie być klasyfikowanym na dystansie 72 kilometrów. Rok temu był plan na pełną stówkę, jednakże straszliwy upał skutecznie mi to uniemożliwił, i zabawę skończyłem na 42 kilometrze, na stadionie, który jest jednocześnie metą dystansu 42 i 100 km. W tym roku znowu był plan na 100 km…

Piątek, około godziny 20 stej. Docieramy do Boguszowa

– my, bo razem ze mną jest moja Siostra w towarzystwie Szwagra ze swoim bratem – Kasia po raz pierwszy w życiu spróbuje zmierzyć z dystansem maratońskim, co będzie podwójnie trudne ze względu na noc w górach i przewyższenia. Sprawny odbiór pakietów, zostawiam przepaki i ruszamy na rynek chłonąc atmosferę biegu. Docieramy do Pubu Baryt – reliktu minionej epoki, z wystrojem z okresu końca komuny, który jakże idealnie wpasowuje się klimat Boguszowa, małego miasteczka, które zubożało po zamknięciu w latach 90 tych kopalni barytu i węgla. W pakiecie startowym, który kosztował mnie 50 złotych – ewenement w Polsce – oprócz koszulki, buffa, czekolady, znaczka, pasty do zębów, czyli całkiem masy rzeczy zapakowanych w porządny worek biegowy znajduje się bowiem bon na jedzenie, który także dniu startu można wymienić na jedno z trzech dań dla biegaczy. Wybieram klasykę gatunku – czyli smaczny schabowy 😉 Po kolacji zmiana ciuchów na biegowe, plecaki na grzbiet, czołówki na głowy i już można oddać się przyjemnemu drżeniu oczekiwania na start, przechadzając się wśród znajomych i nieznajomych.

sudecka setka

Start Sudeckiej to magiczna chwila

– dookoła masa biegaczek i biegaczy, czołówki, światła rynku i pokaz fajerwerków, przy akompaniamencie którego robię okrążenie dookoła rynku, próbując się nie wywrócić jednocześnie biegnąc i oglądając podniebne show. Ale zaraz potem leciutki podbieg, i przebiegając ulicami pełnymi kibiców zbliżam się do stadionu. Potem w dół, i zanurzam się w ciemność. No może nie do końca w ciemność – na razie biegnie zwarta grupa, dookoła rozmowy, czołówki i ciemności za bardzo nie czuć. Potem Trójgarb, pierwsza konkretna górka, i o dziwo znowu jestem w tłumie – dwa poprzednie razy byłem już tam sam, gdzieś z tyłu.

Góra, dół, góra, dół – sprawnie pokonuję kolejne górki. Teren jest mi już znany, kolejne krajobrazy odżywają w moich wspomnieniach z lat ubiegłych. Żałuję, że telefon nie daje sobie rady ze zdjęciami – ciężko opisać sznur światełek za mną i przede mną, w różnej odległości i na różnej wysokości. Pogoda jest świetna – przyjemnie chłodno, idealna przejrzystość powietrza, idealnie. Nawet nie zdaję sobie sprawy, kiedy zaczyna się podejście pod Chełmiec – długie, mozolne napieranie pod górę, zakończone bufetem na szczycie, tuż obok masztu radiostacji, krzyża i niestety nie użytkowanej obecnie wieży widokowej. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że jestem tu szybciej niż w poprzednich latach – przed szczytem Chełmca jest jeszcze zbyt ciemno, żeby zrobić zdjęcie. To uzmysławia mi, jak równo jak dotąd lecę – cały czas trzymam tempo, brak oznak zmęczenia, czuję się pewnie.

sudecka setka

Na szczycie herbata i bułka

– czyli coś, czego na co dzień nie jadam i nie pijam 😉 Potem trochę zbiegu i już jestem na stadionie. Tam szybki przepak – zmieniam skarpetki, przy okazji szybka inspekcja stóp, bo stopy są dzisiaj jednym z moich głównych zmartwień – w dwóch tygodniach poprzedzających start zmuszony byłem wyrzucić trzy pary rozwalających się butów, z czego dwie pary przeznaczone na tą imprezę. Obawiałem się nowych, kupionych dwa tygodnie wcześniej i nie rozbieganych jeszcze inov roclite 295, dlatego na nogach wylądowały stare, sprawdzone, aczkolwiek używane już tylko do prac ogrodowych trailowe Asicsy. Wszystko jest w porządku, więc niesiony poczuciem, że wszystko się udaje, obżeram się niesamowicie wszelkim dostępnym dobrem, a zwieńczeniem uczty staje się świeżutka jagodzianka. Parę rozmów ze znajomymi i nie tylko i ruszam dalej. Parę kilometrów mija mi ociężale, ale mam nadzieję, że się jakoś przetrawi. Koło 50 go kilometra zaczynają się kłopoty – zdecydowanie jest mi niedobrze. Zwalniam, boli mnie żołądek, jest mi niedobrze. Wyprzedzają mnie zawodnicy, których niedawno ja wyprzedzałem zdążając do stadionu. Parę razy ląduję w krzakach, i koniec końców tuż przed podejściem na Dzikowiec nieprzyjemne uczucia w większości mijają.

sudecka setka

Dzikowiec zasługuje na osobny akapit.

Ogromne, miejscami prawie pionowe podejście, znajdujące się z boku wyciągu narciarskiego i trasy downhillowej. Góra, która zmienia trasę Sudeckiej Setki z miłej, łatwej i przyjemnej w porządną wyrypę, w sytuację, w której klnąc pod nosem myślisz sobie jednocześnie – ale to jest piękne… O dziwo, nawet pomimo słabości idzie mi dobrze – napieram, cieszę się biegiem, robię zdjęcia, po prostu jestem szczęśliwy. Gdy docieram na szczyt, napotykam piękne widoki, dwóch biegaczy, z którymi mijaliśmy się przez ostatnie parę kilometrów i Panią z przepaka, która częstuje mnie pyszną herbatą miętową 🙂 Znowu przegląd stóp, jeden z kolegów częstuje mnie sudocremem i ruszam dalej, bo obawiam się, że jeśli posiedzę choćby chwilę dłużej, to już tam zostanę, chłonąc całym sobą widok ze szczytu. A widoki zapierają dech w piersiach 🙂

sudecka setka

Dalej jest i nie jest kolorowo. Jest, bo pogoda przepiękna, idealna przejrzystość powietrza i widoki dookoła. Nie jest, bo robi się coraz cieplej, słońce zaczyna grzać, a nawet smalić a ja za bardzo nie mogę jeść ani pić. W zasadzie to po w ogóle nie jem, staram się jedynie co jakiś czas przełknąć łyk wody, bo ma on szansę dłużej utrzymać się w moim żołądku.

Zaczyna się robić ciężko.

Przede wszystkim upał zaczyna mi przeszkadzać, a to dopiero początek. Jestem osłabiony, a próba zjedzenia czegokolwiek kończy się problemami, dalej nie mogę wypić więcej niż łyk – dwa łyki wody. Dalej jednak zachwycają widoki i sprawiają, że chce się napierać dalej. Bo jak odpuścić bieganie w takich okolicznościach przyrody?

sudecka setka

Powoli jednak przyznać muszę sam przed sobą, że jestem wykończony. Dzwonię do Żony, do Córki jednej i drugiej, próbuje wykrzesać z siebie optymizm, i przez pewien czas nawet działa, bo pod górkę idzie mi się jakoś lepiej, a i zbiegam szybciej. Ale po kolejnym zbiegu, gdzie zmęczony umysł pisze mi w myślach scenariusz: a na końcu zbiegu już tylko mała górka, a potem długi, łagodny zbieg do Grzęd widzę kolejne podejście… Może to Lesista Wielka, może coś innego, ale sprawia, że tracę całkowicie energię i chęć do dalszej walki. Cały czas mam zapas do limitu, na przepaku czeka jedzenie, cola, może coś z tego postawiłoby mnie na nogi, ale do Grzęd jeszcze parę kilometrów, a kolejne podejścia wysysają ze mnie całe siły. Do tego dwie rzeczy są dla mnie jasne: upał wzrośnie mocno, a ja z upałem mam problem, a dalsza walka od siedemdziesiątego drugiego kilometra do mety będzie mnie kosztować 5-6 godzin, w upale…

Rozsądek wygrywa, i decyduję, że na 72 kilometrze kończę zabawę.

Od tego momentu nie jestem w stanie skupić się na widokach, bo umysł zajęty jest analizowaniem przyczyn porażki. Może zacząłem za szybko, może powinienem był lekko odpuścić na początku – ale plan był, żeby w Grzędach być 1,5 godziny wcześniej niż 2 lata temu. I do 42 kilometra się na to zapowiadało… Może rozgorączkowany tym faktem zjadłem za dużo na stadionie? Może jedno i drugie? Na pewno zabrakło szacunku dla biegu, dla dystansu – ostatnio coraz lepiej sobie z tym radzę, ale jednak jak widać nie do końca. Biegi ultra to szacunek i żelazna konsekwencja – taki jak na trasie, jak i wcześniej podczas przygotowań. Ale z drugiej strony jak tu do końca zachować zimną głowę, kiedy dookoła emocji, widoki, ciekawi ludzie? Nie jestem mocnym koniem z czołówki, który walczy o miejsce na podium, ale skromnym truchtaczem z końca stawki, dla którego każdy bieg to przede wszystkim przygoda i walka z samym sobą…

Pochłonięty myślami docieram do 72 kilometra. Tam melduję, że kończę zabawę i czekam na Szwagra, który zawiezie mnie na metę. Na stadionie oddaję numer, który jest wielorazowego użytku – oszczędność, ale w końcu cena 5 dych za bieg nie bierze się z niczego. Ale w zamian za numer dostaję medal, który nie bez pewnej dumy wieszam sobie na szyi. Jeszcze parę zdjęć, parę rozmów ze znajomymi i już można wsiadać do samochodu i jechać w stronę zachodzącego słońca i zimnego browara 😉 😀

sudecka setka

Krótko o biegu: brak minusów 🙂

Ciężko się do czegoś przyczepić, jeśli już to do tego, że słońce za mocno paliło 😉 Tani i bogaty pakiet, mnóstwo punktów żywieniowych, na których jednocześnie istnieje możliwość zostawienia przepaków, dobry posiłek po biegu. Przede wszystkim jednak siłą tego biegu są ludzie -począwszy od organizatorów, przez wolontariuszy, po wszystkich mieszkańców Boguszowa, przez większość wieczoru i cały dzień kibicujących biegaczom. Świetna jest możliwość zrobienia maratonu, co szczególnie początkującym biegaczom umożliwia wdrożenie się do biegów górskich, z dodatkowym atutem ‘przygodowym’ w postaci biegu nocnego.

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *