Kolejny etap ‘odgruzowania’ bloga.
Nie ma lekko, życie jest jakie jest. Nie jestem znaną influenserką i nie mogę niestety pozwolić sobie na leżenie pod palmami i lokowanie produktów 😉
Można trochę pobiegać oficjalnie i wygląda na to, że Sudecka Setka odbędzie się bez problemów. Powiedziałbym, że dwa treningi na jej trasie zrobiłem w ramach przygotowań, ale powiedzmy szczerze: wyrwanie się w góry było chyba ważniejsze od treningu 😉
Trochę z chronologią na bakier, bo tak naprawdę drugą część trasy zrobiłem jako pierwszą. W zasadzie miałem robić tylko drugą część, ale spłynęło na mnie natchnienie i dla odmiany postanowiłem zobaczyć, jak pierwsza część Sudeckiej wygląda za dnia 😉
I to był dobry pomysł 🙂
Niby polska sielanka, pola, łąki i dzięcielina pała, ale z prawej delikatnie widać Śnieżkę 😉
Trzeba powiedzieć, że pomysł ze startem o 22giej jest genialny z dwóch powodów. Po pierwsze temperatura – nocny bieg powoduje, że nawet wolniejsi setkowicze sporą część trasy pokonają we względnym chłodzie. Po drugie – powiedzmy sobie szczerze początek trasy nie zachwyca. I biegowo, i widokowo. Jest sporo asfaltu, trochę miasta. Jest urok, czuć atmosferę, widać na horyzoncie Śnieżkę z ostatkami śniegu, ale za dnia nie ma to jednak nie to 😉 Na początek Mniszek delikatnie podnosi puls podbiegiem, ale do 10 – 12 go kilometra jest luźno.
Zabawa zaczyna się przed Trójgarbem.
I powiem szczerze, odkrycie wyjazdu. Fajna górka, jest co robić, ale przede wszystkim widoki. Wisienką na torcie jest wieża widokowa, nowoczesna, ale jak dla mnie fajnie wpasowująca się w krajobraz. A dookoła przepięknie 🙂
I znowu Śnieżka 😉
Na horyzoncie Chełmiec. Będę tam za parę godzin.
W okolicach Trójgarbu trochę celowo skróciłem trasę, a trochę ją pogubiłem. Grzało, a organizator wyprawy nie zapewniał bufetów 😉 Zdany byłem zatem na 2 litry wody w bukłaku i pół litra izo w flasku.
Na podejściu pod Chełmiec płyny zaczęły się kończyć. Parę razy schłodziłem glacę w strumyku, ale nie ryzykowałem picia. Dlatego też końcówkę zrobiłem stosunkowo wolno, tak aby nie przegrzewać organizmu. Chełmiec pamiętałem z poprzednich biegów jako stosunkowo nudne, ale krótkie podejście. Tym razem dłużyło mi się strasznie. Za zakrętem pojawiał się kolejny zakręt, a stokówka bardzo mozolnie pięła sie w górę.
Koniec końców dotarłem do szczytu. Szybka fotka i w dół, bo restauracja czynna tylko w soboty i niedziele – a był piątek 😉 Zbieg, znowu skrócenie trasy i po sześciu godzinach ponownie melduję się na rynku w Boguszowie.
35,85 km, 5 godzin 55 minut i 1144 metrów przewyższenia. Wolno, ale liczę na to że podczas zawodów pójdzie szybciej. Będę biegł na lekko, bez plecaka i nie będe musiał oszczędzać wody 😉
I mała dygresja na koniec: ten wpis powstawał tydzień. Trochę tekstu i parę zdjęć. Czas wykradany, wyrywany. Życie 😉
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz