Takie tam

Powiem tak. Nie jest dobrze.

Zasadniczo dobrze już było. Ale rozchodzi się o to, że miałem nadzieję, że będzie lepiej 😉 

Niespełna tydzień z hakiem dzieli mnie od jednego z najważniejszych startów, czyli Tatra Fest.

60 kilometrów, 5000 w górę / dół.

Te liczby mówią coś o trudności biegu. Szczególnie ta druga 😉 Najpiękniejsza trasa, jaką można sobie wymarzyć. Kawałek Tatr Wysokich i sporo Zachodnich. Tatry w pigułce, a turyści taki dystans rozkładają na 2-3 dni. Ja nie będę miał tyle czasu 🙂

Przygotowania zaburzyła pandemia, problemy różnego rodzaju, przypadki i wypadki. Nie czuję się idealnie przygotowany, nie jestem wycieniowany, jedyne coś co jest w planie to ładnie się na bieg ubrać, bo co nie nabiegam to dowyglądam 😉

***

Nie sposób nie wspomnieć o imprezie biegowej, która staje się powoli moją ulubioną. VI Koleżeński Cross Maraton Zielony Las.

O zeszłorocznej pisałem tutaj:

http://biegam-i-mysle.pl/urlop/

Powiem tak. Organizacyjnie było tak samo dobrze, jak nie lepiej. Pobiegłem tylko dwa kółka –  Tatra fest na horyzoncie i wiem niestety, że nie dałbym rady pobiec całego maratonu na tyle wolno, żeby nie odbiło się to na regeneracji. Ale tak czy tak zabawa była przednia, było dużo (jak na mnie) szybciej niż rok temu, i być może jest to jednak dobry prognostyk przed Tatrami.

Co chcę i muszę powiedzieć: takie biegi to esencja biegania. Super trasa, ludzie, zabawa. Kameralnie i po domowemu 🙂 Dziękuję 🙂

fot. Małgorzata Fudali – Hakman

***
Narobiło się.

Stary i głupi. Z naciskiem na głupi. W zeszły piątek wybrałem się na rower z Młodym i Gabi. Trasa znana jak zły szeląg, robimy ją praktycznie codziennie. Rutyna gubi, i w efekcie kontakt z rowerem Młodego powoduje, że ląduję na szczęście nie na asfalcie, tylko w lesie z boku ścieżki. Moja wina, powinienem to przewidzieć, myśleć trzy kroki do przodu… Na swój sposób jestem na to przygotowany, cały dzwon przyjmuję na siebie, ale jednak strach o Gabrysię jest porażający.  Ogromnie pomaga fotelik, Bobike – robi niesamowitą robotę, Gabi wychodzi z wywrotki przestraszona, ale bez szwanku.

I powiem tak.

To zdarzenie kolejny, okrutny raz pokazało mi jak ulotne jest nasze życie. Chwytajmy je, cieszmy się nim i nie pozwólmy, żeby codzienność, przyzwyczajenie i rutyna zabrała nam radość z niego… Ale też jak bardzo trzeba skupiać się na nim, być przygotowanym, sfokusowanym…

A ja powoli wracam do mobilności. Głównie ucierpiała ręka, która przyjęła na siebie większość uderzenia. Ale też trzaśnięte jest kolano, a nawet kostka. Biegowo powinienem dojść do siebie, ręka by się przydała ale jak nie ma co się lubi to się lubi co się ma, najwyżej pobiegnę bez kijków 😉

***
Dzisiaj z pewnym takim smutkiem i przykrością czytałem wpis Maćka Dowbora. 

Kończy zmagania w tri, zabrakło weny, motywacji, zresztą najlepiej oddadzą sens tego wpisu słowa Maćka: “Niestety doszedłem do ściany i od pewnego czasu zacząłem przegrywać… ze sobą. Straciłem ostatnio serce do tej pięknej, ale i piekielnie ciężkiej dyscypliny. Nie mam motywacji, żeby dalej zarywać poranki, wakacje, każdą wolną chwilę, żyć treningami i zawodami. Zaginać się i co chwila wychodzić ze strefy komfortu. Nie mam na to siły psychicznie i fizycznie.”

 

I to nie mój poziom sportowy, ale słowa oddają kryzys, z którym od dłuższego czasu się zmagam. Ten wpis pisałem w głowie jakieś 3-4 tygodnie. Brakuje czasu, zmęczenie daje o sobie znać wieczorami… I biegania nie odpuszczę, bo zbyt dużo mi to daje, ale też czasami ten nadmiar wszystkiego wykańcza. Ale walczę 😉

I tym optymistycznym akcentem 😉

Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *