Ulubiony serial mojego dzieciństwa to oprócz “Czterech Pancernych” zdecydowanie “Czarne chmury”.
Ten PRLowski klasyk z gatunku płaszcza i szpady przyciągał przed ekrany całe pokolenia, a każdy odcinek zaczynał się krótkim streszczeniem poprzednich. I mógłbym teraz zrobić to samo, tylko streszczenia poprzednich notek nie może być, bo ich nie było 😉
Zapętliłem się w życiu, czego efektem było obcinanie czasu na mniej istotne rzeczy, w tym też na ten pamiętniczek 😉
Ogólnie nie jest źle. Infekcja po ZUKu, przez którą musiałem wziąć antybiotyk spowodowała, że zauważalnie poleciała na łeb odporność. Do tego przyczyniły się dwa czynniki, na które na razie nie mam dużego wpływu, a nad którymi mocno pracuję: sen i stres.
W efekcie zszedłem z trasy Biegu Kreta. Porządnie przemoczyło mnie za Śnieżnikiem, za długo zwlekałem z założeniem foliowej peleryny a i przyznam, że we przepaku nie czekało na mnie wystarczająco dużo suchych rzeczy na zmianę. Nic, stary człowiek a głupi, ale na szczęście dalej może się uczyć 😉 Normalnie parłbym dalej, ale czułem jeszcze osłabienie po tym antybiotyku. Zejście z trasy okazało się dobrą decyzją, bo i tak na parę dni poskładało mnie lekkie przeziębienie.
Ale nawet dla tych paru godzin w drodze warto było.
Ciemny las, potem Śnieżnik, wietrzny i mroźny. U góry sporo śniegu, poniżej potoki wody i błota wykręcające na wszystkie strony nogi. I ten magiczny moment, kiedy tuż przed Gierałtowem podnoszę głowę i spotykam człowieka z parasolem (!) 😉 Okazuje się, że to Łukasz z Biegu Kreta Hardcore. Prosi mnie o pomoc i parę ostatnich kilometrów przed punktem pokonujemy razem.
Bieg Kreta to magia. Świetna organizacja, wspaniali ludzie. Mógłbym tak jeszcze długo, ale trzeba się streszczać. Zatem: polecam. I do zobaczenia za rok.
Po Krecie raz lepiej, raz gorzej.
Brak snu i stres, ale też moja mała Córeczka od września chodzi do przedszkola. I co jakiś czas przyniesie do domu jakieś wyzwanie dla układu odpornościowego 😉 Trzeba to zaakceptować, a też zawsze to w efekcie rzeczony układ odpornościowy wzmacnia.
Nie pytajcie jak, ale udało mi się też pokłócić z własnym psem 😉 Skończyło się paroma szwami na ręce i kolejną przerwą 🙁
Jeden z plusów ostatniego okresu: waga spada. Powoli bo powoli, ale od początku roku jest już ze sześć kilogramów obywatela mniej 😉
Powoli też wraca forma i wydolność.
Dowodem na to jest zdecydowanie “Bieg bez Granic” w Gubinie. Może i 4 minuty wolniej niż rok temu. Ale też słońce mocniej grzało, a moja masa temperatury nie lubi 😉 Nogi jak z drewna, ale osłabione 20 kilometrami treningu dzień wcześniej. A poza tym jak zwykle organizacyjnie sztos: nie dość, że świetna atmosfera to za darmo i fajny pakiet.
I przywrócił mi ten bieg wiarę we własną fizyczność 😉 i zacząłem myśleć, że na Sudeckiej może nie będzie tak źle 😉
Na razie tak naprawdę nie wybrałem dystansu, chociaż siłą rzeczy najdłuższy chodzi mi po głowie. W tym roku na biegaczy czeka zmieniona trasa. Wychodzi na to, że teraz realnie będzie 100 km 😉 W uprzednich latach nie tylko mi zegarki na mecie pokazywały coś pomiędzy 97 a 98 km 😉
Ale to wszystko przede mną… Czasu niewiele, 4 tygodnie…
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz