ZUK, czyli ultra 21 kilometrów i historia jednego zdjęcia…

Sam sobie dziwię się, ile ten weekend dał mi emocji…

Teoretycznie pewne doświadczenie w bieganiu mam. Nieduże, ale jednak dzięki mojemu doświadczeniu coraz rzadziej trafiają mi się sytuacje, przeżycia, emocje które mnie zaskakują…

Wpis miał być minimalistyczny.

Max 3 zdjęcia, w podobnej tematyce, bo ileż można wrzucać czarno – białych obrazków z przewagą bieli 🙂 😀 Ale jedno zdjęcie szczególnie mnie uwiodło.

W zasadzie pewnie takie samo, jak masa innych zdjęć wrzucanych przez innych uczestników ZUKa. Masa bieli i trochę czerni. Ale oglądając je coraz bardziej wracały do mnie emocje tego dnia…

Zaczęło się od złości paręnaście dni wcześniej. Noga nie działała, półtora tygodnia przerwy, nerwy, stres i oczekiwanie, osobna historia. Potem złość, kiedy na odprawie dowiaduję się, że dystans ze względu na spodziewane ciężkie warunki pogodowe skrócony zostaje do 21 kilometrów… Tylko 21 kilometrów? Z drugiej strony już za parę chwil ochłonąłem trochę, i doszedłem do wniosku że nie ma co podważać decyzji ludzi bardziej doświadczonych ode mnie. I zaczął we mnie kiełkować strach pomieszany z respektem…

Sudecka Setka zaczyna się się od Dzikowca. ZUK zaczyna się od Hali Szrenickiej…

Do Hali jest stosunkowo męcząco, ale luźno. Najpierw energetyczny start z Polany Jakuszyckiej, potem grzecznie gęsiego pod górę, a na koniec zbieg do Polańczyka. Wolno, bo najpierw specjalnie ustawiłem się raczej z tyłu, a potem przy zbiegu lekko jednak odzywała się noga 🙁 Niestety dodatkowo mnie to spowolniło, ale też cieszyłem się że w ogóle mogę biec, bo przez pewien czas stało to pod sporym znakiem zapytania.

Pogoda była całkiem niezła, pokazało się nawet na moment słońce. Ale już za moment na podejściu pod Halę zaczął padać śnieg… W lesie było to nawet przyjemne i klimatyczne, ale już po wyjściu nad linię lasu zaczęło porządnie wiać…

Bufet tym razem był w schronisku, zmitrężyłem tam z 5 minut ze względu na panujący tłok, choć na początku chciałem tylko napełnić flaski i nie zatrzymywać się dłużej niż na minutę. Wyszedłem i wtedy wkroczyłem w inny świat…

To zdjęcie oddaje moim zdaniem atmosferę tego dnia…

Niesamowity wiatr i zacinający śnieg. Podmuchy, które potrafią przesunąć człowieka w trakcie marszu. Totalna deprywacja sensoryczna, bo dookoła tylko biel, brak linii horyzontu a w uszach szum, a w zasadzie huk wiatru. Do oczu wpada suchy jak piasek śnieg, odkryte kawałki twarzy są nim szlifowane. Pozostaje tylko założyć kaptur i buffa na głowę, pochylić ją i mozolnie napierać  pod górę… 

U góry teoretycznie jest lepiej, bo bardziej płasko.

Teoretycznie, bo wiatr na grani jest jeszcze mocniejszy, a jego podmuchy dużo bardziej wychładzające. Zaczynam się całkiem po ludzku bać, a uczucie to wzmaga się kiedy napotykam biegacza podążającego w przeciwnym kierunku, w stronę ciepłego schroniska na Hali. Nie zawracam, ale od tego momentu staram się mieć zawsze kogoś w zasięgu wzroku. Czasami przyspieszam, żeby dogonić innych biegaczy, czasami kiedy kogoś wyprzedzę zwalniam, żeby mieć poczucie że ktoś z tyłu mnie widzi…

Marzę, żeby już znaleźć się przy Śnieżnych Kotłach, bo wiem, że tam trasa będzie już raczej do biegania i zbiegania 😉 Na Hali popełniłem jeden błąd, bo nie zmieniłem baterii  w kamerze. Teraz popełniam drugi – spotykając człowieka wielkiego serca, który w środku burzy śnieżnej siedzi w jakby rowie, a przed sobą w śniegu ma chyba ze 4 butelki różnych trunków do wyboru, wyciągam telefon żeby Mu zrobić zdjęcie. Głupota bezsensowna, przez następne pół godziny walczę, żeby ubrać rękawiczki… Zmrożone ręce nie chcą wejść w lekko wilgotne i zmarznięte rękawice 🙁 Walczę i walczę na granicy paniki, nie chce się zatrzymywać żeby ubrać zapasowe bo boję się że zwieje mi je podczas ubierania wiatr. Na szczęście powoli udaje mi się je ubrać, i następne minuty czuję, jak powoli rozgrzewają mi się palce. Za jakiś czas orientuję się, że nie mogę obracać głowy w prawo – a to po prostu lód na mojej brodzie “urósł” tak, że nie mogę ruszać głową w jedną stronę 😉

Kiedy z grani zbiegam kierując się w stronę schroniska Odrodzenie, oddycham w duchu z ulgą.

Trasę pamiętam z zeszłego roku, wiem że już niedaleko  i uśmiecham się do siebie w duchu. Cieszę się że nie zrezygnowałem, zdobyłem kolejne doświadczenia i odkryłem w sobie jeszcze więcej ambicji i mocy. A wkrótce obowiązkowa piątka z Tatą Tomka i za chwilę meta w przedsionku schroniska. Niesamowity doping, gratulacje od wolontariuszy i medal, pachnący jeszcze wypalanym drewnem… Szybka przebiórka, piwo i 6 kilometrów niebieskim szlakiem w stronę Przesieki, gdzie na biegaczy czekają podstawione autobusy, a na mnie rodzina 🙂

Krótkie podsumowanie: dobra decyzja Organizatorek o skróceniu trasy.

Super organizacja i poświęcenie wolontariuszy i ratowników górskich, zabezpieczających trasę w tych okrutnych warunkach. I atmosfera, która sprawia że przez następne miesiące będę marzył, żeby ponownie wylosować się na Zimowy Ultramaraton Karkonoski…

Aha: na mecie odkrywam śmieszną niespodziankę 😉 Okazało się, że wyciągając telefon nie domknąłem kieszeni w kurtce pozostawiając centymetrowy otwór. W Odrodzeniu ze zdziwieniem wyciągnąłem z tej kieszeni kulę śniegu wielkości półtorej pięści 😉

A tutaj małe podsumowanie filmowe biegu:

Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *