Cross Żagański, czyli trening, który przerósł oczekiwania ;)

Do tego biegu podchodziłem z pewną nieśmiałością, żeby nie powiedzieć niechęcią.

 

Od dłuższego czasu czuję jakiś dół formy. Sam się zastanawiam, czy jest to okres niższej formy, czy może głowa nie współpracuje. Do tego jakieś nagromadzenie szajsu w moim życiu: stresy w pracy i życiu osobistym, kontuzja przez ZUKiem… Nawet jakaś gówniana alergia mi się przyplątała. Jak się pieprzy, to wszystko naraz, nie? 😉

Nie chciało mi się biec. Bałem się, że totalnie spieprzę ten bieg, a to dobije mnie mentalnie.

Do Żagania pojechałem z dwoma druhami, Dawidem i Markiem. Dawid przed głównym daniem wieczoru, czyli biegiem na 10 km biegł jeszcze 1,5 kilometrowy Cross Uciekiniera, czyli coś w rodzaju biegu przeszkodowego mającego upamiętnić ucieczkę alianckich jeńców z niemieckiego obozu.

Taki bieg to po części spotkanie towarzyskie. Blisko Zielonej Góry, masa znajomych. W tym roku po raz pierwszy w historii z czołówkami, po zmroku. Do tego jeszcze obchody rocznicy ucieczki, masa sprzętu wojskowego, grupy rekonstrukcyjne – krótko mówiąc działo się.

Na starcie stanęło prawie 700 biegaczek i biegaczy.

Pierwszy błąd  – tuż przed startem za szybko wciągnąłem żel energetyczny. Trzeba było rozłożyć to na pięć minut, zamiast załatwić temat w sekundę. Ruszamy. Błąd drugi – lecę niesiony tłumem, i czując się dobrze pozwalam sobie na szaleństwo. Pierwsze trzy kilometry pomiędzy 4:44 a 4:57. A gdzieś w okolicach 4go kilometra zaczynam czuć kolkę 🙁

Walczę z nią przez następne 3 kilometry. Oczywiście zwalniając tempo troszeczkę odpoczywam, więc koło 7go kilometra czuję nagły przypływ sił. Ale wiedząc, że życiówki nie będzie całkiem po ludzku odpuszczam. Czuję się dobrze, bo wiem że poszło mi zdecydowanie lepiej niż się obawiałem. Na metę wpadam z czasem 51:34, biorąc pod uwagę że dystans to pi razy oko 10.15 kilometra dycha wychodzi trochę poniżej 51 minut. Przed biegiem wszystko poniżej 55 minut brałbym w ciemno.

Oczywiście trzeba było podejść do tego inaczej.

Zjeść spokojnie żel. Pobiec pierwsze 5 km równym tempem 5:00. Potem przyspieszać. Byłaby może nawet szansa na życiówkę, bo trasa im sprzyja. Jest płasko i szybko, w większości po lesie, który chroni przed podmuchami wiatru, które odczuwałem na krótkich odcinkach na otwartym terenie. Oczywiście po deszczu byłoby gorzej, ale trasa była sucha.

Organizacja super. Porządna grochówka na mecie, w pakiecie fajna koszulka z długim rękawem. I nawet udało się wylosować lampkę tuż po dekoracji zwycięzców 😉 Kolejny bieg, który zapada w pamięć i sprawia, że już mam ochotę pobiec tam za rok.

A w planach?

W sumie nic. Start główny w tym roku to Ultrakotlina 130 w październiku. Po drodze wpadnie moze pare półmaratonów. Dwa raczej “na zająca”, czyli Przytok i Zielonogórska Połówka. Na pewno jesienią Bachus albo Sulechów, bo jakoś chodzi mi po głowie coś poniżej 45 /teraz 47:48/. I wyzwania rodzicielskie 😉

fot. Aleksandra Glóra

Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *