Raport LC #2, Jubileuszowa 10tka z Lotto

 

Zacznę niezgodnie z kolejnością, czyli od jubileuszowej Dychy 😉

 

W tym roku Drużynowy Bieg Lotto, rozgrywany zwykle w połączeniu z Biegiem Bachusa zmienił i czas, i miejsce i formułę. I powiedzieć w sumie można, że z jednego biegu zrobił się taki fitnessowy maraton Lotto. Bo był i drużynowy bieg, bieg indywidualny na 10 kilometrów, maraton indoor cycling – choć na powietrzu 😉 A dookoła tego wyrosło małe miasteczko atrakcji dla dzieci w różnym wieku 😉 Trampoliny, dmuchańce, konkursy różnorakie, bańki mydlane i klaun. I nie chodzi tu o mnie 😉 Wszystko to za sprawą kooperacji Lotto z Everest Fitness i jego właścicielem, dobrym duchem zielonogórskiego sportu Markiem Humińskim.

 

W planie 50 minut, czyli takie rozszerzenie wstępnie planowanego Parkruna 😉

 

I negative split. Pierwsze 3 kilometry o dziwo zgodnie z planem, chociaż słońce raz po raz wychylało się zza chmur, oświetlając  ostrym blaskiem prawie płaską patelnię lotniska. Poza tym ostry wiatr prosto w twarz… Więc biegłem z nadzieją, że zaraz zmienię kierunek biegu i będe miał wiatr  w plecy. I rzeczywiście tak się stało, a dodatkowo jeszcze chmury gdzieś zniknęły… I dopiero zrobiła się patelnia 😉 31 stopni, zero ochłody od wiatru i ostre słońce – tempo od razu zaczęło spadać. A ja bez żalu i nerwów zwolniłem i postanowiłem dobiec w zdrowiu do końca.

Patelnia jako żywo – zdjęcie Bogdan Sądel.

 

Dobiegłem w 55 minut, co przy tych warunkach było dla mnie powodem do zadowolenia. Biorąc pod uwagę, że parę osób odpuściło w trakcie, a parę widziałem na mecie w nienajlepszej formie, to i tak było nieźle.

 

Sam bieg bardzo fajny. Trasa niezła, parę podbiegów, na których o dziwo doganiałem zwalniających biegaczy, 3 okrążenia nie męczyły, bo w biegu widać było prawie całą jego trasę. Na końcu medal, banany i woda, a wszystko to za darmo – za rok wrócę 🙂

A teraz krótki raport z frontu walki z węglami 😉

 

Powoli normuje się spożycie białka i tłuszczu. Są dwie szkoły: jedna rzekłybym kulturystyczna, czyli minimum 2 gram białka na kilogram masy, najlepiej z ograniczeniem tłuszczu. I przyznam, że wiem, że zadziałałaby na mnie idealnie i najszybciej. Ale nadmiar białka jest niepotrzebny i potencjalnie szkodliwy, więc tego nie chcę. Druga szkoła to mocne ograniczenie białka, przykład Rona Rosedale, który w swojej diecie proponuje 1 gram białka na kilogram masy ciała minus 10% – w moim przypadku dało to gdzieś z 70 g białka dziennie. Oczywiście wtedy nie należy żałować sobie tłuszczu. Ja celuję w pośrednie ilości, pomiędzy 100 a 140 gram, zwracają uwagę jednak, żeby było to białko najbardziej przyswajalne, jak najwyższej jakości – co z kolei proponował Doktor Jan Kwaśniewski. 

 

I zaczyna to się pięknie, naturalnie normować – w dni treningowe spokojnie wciągnę 140 – 160 gram, w nietreningowe 70-90. Organizm sam zaczyna to regulować.

 

Rafał pytał o węgle – czy nie za dużo czasami. Powiem tak – i tak, i nie. Jak już odpowiadałem na fejsie, ketozą można pięknie sterować nie tylko ograniczaniem węgli, ale też zwiększeniem tłuszczy w diecie. I można być w ketozie po zjedzeniu np 140 gram węgli. Wiem, bo sprawdzałem 😉 Dlatego uważam, że jednostkowe zwiększenie węgli do 70, a w niektórych przypadkach 100-140 nie zaszkodzi i wywali z ketozy. W moim przypadku będzie to górskie ultra. A kiedy za dużo? Na przykład w sobotę, kiedy poszalałem weglowodanowo ze Szwagrem 😉 😀

 

Drugie pytanie: intermittent fasting. Znam, lubię i stosuję. Ale nie obligatoryjnie. Pozwalam organizmowi wybrać porę rozpoczęcia szamy. Dzisiaj dojechałem bez jedzenia do prawie 18stej. Ale też w weekend było jedzone 😉

 

I teraz najważniejsze – efekty. Z wagą plateau, w piątek zapowiadało się na co najmniej kilogram mniej, niestety weekend ze Szwagrem i odwodnienie podczas dwóch dyszek w sobotę i niedzielę spowodowało, że kilogram wrócił. Nie jestem z tego dumny, ale i też nie zamierzam płakać – będzie nauczka na przyszłość, że nawet na moment nie można odpuszczać koncentracji. Myślę, że pojutrze najpóźniej woda zejdzie a waga zacznie spadać. W pasie znowu mniej więcej centymetr mniej, więc efekty jakieś są.

 

A odnośnie i biegu, i ketozy. 

Start biegu o 14stej. Od rana dwie kawy z masłem, parę żółtek na boczku i 700 ml izotonika pitego na godzinę przed startem jako nawodnienie, a nie paliwo. I jak widać 56% tętna to anaeroby. Chyba dobrze 😉

 

Polub nas i podziel się 🙂

Najnowsze wpisy

Kategorie

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *